Która walka była najważniejsza w Pana życiu?
Dariusz „Tiger” Michalczewski
milczy przez kilkanaście sekund. Siedzimy w jego klimatyzowanym biurze na czwartym piętrze ogromnego kompleksu handlowego „Manhattan” w Gdańsku-Wrzeszczu. Przed sobą ma ogromne, prawie puste biurko, monitor komputera, jakieś dokumenty. W zasięgu wzroku – sekretarkę i asystenta. Mimo wszystko nie wygląda na biznesmena ani na menedżera, szefa oddziału jednego z największych towarzystw ubezpieczeniowych w Europie. Muskularne ramiona rozpychają koszulkę z krótkim rękawem. W prawej ręce trzyma telefon komórkowy, który dzwoni co parę chwil.
– Dużo było tych najważniejszych walk – mówi z namysłem. – Ale najlepiej wspominam walkę z Virgilem Hillem.
Oberhausen, wiosna 1997 roku. To właśnie po tej walce Michalczewski został posiadaczem trzech tytułów mistrza świata (organizacji WBA, WBO i IBF). Był pierwszym na świecie zawodnikiem wagi półciężkiej, któremu udała się taka sztuka.
W ogromnej hali „Centro O” zebrało się 11 tys. widzów. Przed telewizorami w samych tylko Niemczech zasiadło ich prawie 6 milionów, co gwarantowało obu bokserom ogromne zarobki. Zgodnie z kontraktem, 33-letni Virgil Hill miał otrzymać 4 miliony marek, niezależnie od wyniku walki. 29-letni Michalczewski, jako pretendent do tytułu, miał zarobić nieco mniej. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zwycięży w tej walce, przejdzie do historii zawodowego boksu.
Już w pierwszych sekundach obaj przeciwnicy zasypują się gradem ciosów. Tempo walki jest niesamowite, uderzenia są zadawane seriami z szybkością karabinu maszynowego. Pierwsza runda należy do Hilla, druga jest wyrównana. „Tiger” trafia swoimi słynnymi lewymi prostymi, które jego przeciwnicy przyrównują do kopnięć konia. W trzeciej rundzie tempo walki wcale nie słabnie. Hill zadaje trzy razy więcej ciosów, ale „Tiger” większość z nich wyłapuje na rękawice. W czwartej rundzie Michalczewski otrzymuje kilka niebezpiecznych uderzeń w głowę, ale natychmiast kontruje. W piątej rundzie Hill pokazuje sędziom, że z małego rozcięcia nad lewym okiem płynie mu krew. Przez następne trzy rundy Hill nadal wyprowadza więcej ciosów, za to „Tiger” trafia celniej i zdecydowanie mocniej. Ale to widzą z bliska tylko sędziowie. Widzowie na trybunach mogą sądzić, że walka ciągle ma wyrównany przebieg. A swoją drogą, jakim niesamowitym przygotowaniem kondycyjnym dysponują obaj przeciwnicy, jeśli przez tyle rund mogą prowadzić walkę w tak szybkim tempie! W dziewiątej rundzie Hill zaczyna jednak zdradzać oznaki zmęczenia, w jedenastej rundzie brakuje mu już powietrza. Głośno dyszy przez szeroko otwarte usta. Kryzys narasta błyskawicznie: w dwunastej rundzie Hill chwieje się na nogach i jest bliski nokautu. Bo „Tiger” dopiero w tych ostatnich rundach pokazuje całą swoją siłę. Potężnie uderza z obu rąk, zapędza przeciwnika do narożnika, goni go po całym ringu. I wreszcie koniec walki: sędziowie jednogłośnie ogłaszają zwycięstwo Michalczewskiego na punkty. Pół godziny później, podczas konferencji prasowej, przed kilkunastu kamerami telewizyjnymi niemal krzyczy:
– Zawsze chciałem być najlepszy na świecie. Teraz jestem!
Spis treści:
https://www.slawomirwolniak.pl/dariusz-michalczewski-krol-manhattanu-cz-1/
https://www.slawomirwolniak.pl/dariusz-michalczewski-krol-manhattanu-cz-2/
https://www.slawomirwolniak.pl/dariusz-michalczewski-krol-manhattanu-cz-3/
https://www.slawomirwolniak.pl/dariusz-michalczewski-krol-manhattanu-cz-4/
https://www.slawomirwolniak.pl/dariusz-michalczewski-krol-manhattanu-cz-5/
https://www.slawomirwolniak.pl/dariusz-michalczewski-krol-manhattanu-cz-6/