Albo on, albo ja

Długą drogę przebył „Tiger”, aby stać się mistrzem mistrzów. Walka w Oberhausen była trzydziestą trzecią w jego zawodowej karierze. Przed sobą miał jeszcze piętnaście walk, w tym trzynaście zwycięskich. Ale właśnie tu, w Oberhausen, przeżył szczytowy moment swojej kariery sportowej.

Niecały rok wcześniej, w Hamburgu, został znokautowany przez Graziano Rocchigianiego, znanego w Niemczech pod pseudonimem „Rocky”. To właśnie ten przeciwnik przez kilka lat był zmorą „Ti-gera”: kolejne brutalne walki, kolejne skandale wywoływane przez „Rockyego”, kolejne obelgi, które rzucał na konferencjach prasowych pod adresem „Tigera” i jego menedżerów. I w końcu ten nokaut, za który miesiąc po walce Rocchigiani został zdyskwalifikowany. „Rocky” uderzył po komendzie „break”, i to w momencie, gdy Michalczewski częściowo odwrócił się już od przeciwnika i opuścił ręce. „Wtedy Rocky wyprowadza potężny cios lewą ręką i trafia mnie w podbródek. (…) Byłem już i tak zmęczony, a to uderzenie natychmiast znieczuliło mi prawą stronę twarzy. Błysk, uczucie jak przy porażeniu prądem, obrzydliwa wibracja, która przechodzi przez moją lewą połowę ciała. Czuję, że mam nogi jak z gumy. Zataczam się parę kroków, oddalając od niebezpiecznej strefy. Próbuję złapać się lin, ale to mi się nie udaje. Później przychodzą fale mdłości. Nie wiem, kto jest kim, nie mogę ustać, obsuwam się na ziemię, chociaż ciągle jeszcze wierzę, że liny mogą mnie utrzymać. Przestaję się ruszać, nie przeciwstawiam się temu impulsowi, który mnie przenika. Jest to mój pierwszy nokaut od czasu najwcześniejszych amatorskich walk w Gdańsku”.

Zazwyczaj to jednak „Tiger” Michalczewski nokautował swoich przeciwników. Dziennikarze często pytali go po walce, czy nie bał się, że jego piorunujące ciosy mogły poważnie zaszkodzić przeciwnikowi? Owszem, zawsze miał to na myśli. Tak jak po walce z Czeczenem Umarowem.

„Piąta runda: prawdziwa wymiana ciosów. Czeczen przyjmuje uderzenie za uderzeniem, kombinacja głowa – korpus, lewy sierpowy i moja bomba z prawej – ale wciąż stoi. Walczę dalej, Urna-row skraca dystans. Tego bym mu nie doradzał, ponieważ stopa przy stopie jestem prawie nie do pokonania. Podchodzi jeszcze bliżej, cofam się, szukając oparcia, i z całej siły wyprowadzam kończący sierpowy. Umarow obraca się w prawo, nawet nie unosząc rąk i wali – już nieprzytomny – tyłem głowy o deski ringu. I to by było na tyle. Łatwo powiedzieć. (…) Gdy na chwilę obróciłem się w tańcu radości, wstrząsnęło mną. Sędzia ringowy nawet nie zaczął liczenia. Czeczen wciąż leżał tak jak upadł. (…) Lekarz ringowy sprawdzał mu puls na szyi i unosił powieki. (…) Potem przez nos wprowadzono mu do płuc rurkę. Miał już otwarte oczy. Podano mu tlen. Następnie położono go na noszach i wyniesiono z ringu do karetki. Był nieprzytomny przez trzy minuty. Lekarz ringowy wyjaśnił mi później, że Umarow ma silny wstrząs mózgu i przynajmniej jedną noc musi spędzić w szpitalu. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Zawsze wiedziałem, jakie ryzyko jest związane z boksem. I, oczywiście, docierały do mnie informacje o kolegach, którzy umarli podczas walki albo zapadli w śpiączkę. Takie informacje działały na mnie sto razy silniej niż na zwykłych kibiców. Na szczęście Umarow zaskakująco szybko doszedł do siebie. Następnego dnia towarzyszył mi i pojechaliśmy do mnie do domu”.

Aż do samego końca swojej kariery bokserskiej Dariusz „Tiger” Michalczewski pozostał wierny dewizie, której nauczył się jeszcze w Gdańsku: „Boks jest strasznie twardy. Dlatego właśnie jest moim ulubionym sportem. W boksie wszystko sprowadza się do jednego: albo on, albo ja”.

Komentarze
Załaduj więcej podobnych artykułów
Załaduj więcej Redaktor
Załaduj więcej Po godzinach

Dodaj komentarz

Sprawdź też

Jak wpływ pandemii COVID-19 zmienił branżę wypożyczania sprzętu budowlanego?

Pandemia COVID-19 znacząco wpłynęła na wiele sektorów gospodarki, w tym na branżę wypożycz…